Nadeszła długo oczekiwana chwila... Marszon organizowany przez Kubę Terakowskiego ( dalej nazywanego Szefem , lub Szefem Szefów). Zasady Marszonu były prosto określone : to nie jest wyścig, ani bieg na orientację, tutaj liczy się pomoc i współpraca. Do przejścia było 70 kilometrów, od schroniska na Luboniu Wielkim, poprzez Górę Ludwiki , Zubrzycę Górną , Babią Górę , do schroniska na Hali Krupowej. Równo o 8.10 przed schroniskiem prowadzonym przez Krzyśka i Agatę zebrało sie 44 osoby. Szef rozdał wszystkim harmonogramy , wygłosił kilka "ogłoszeń prafialnych" i zrobił kilka pamiątkowych zdjęć.
      8.30 wyruszamy. Zejście z Lubonia szlakiem zielonym, znany i dobrze oznakowany szlak , niekomu nie sprawia problemów. Wraz z Tomkiem wysuwamy się szybko na sam początek marszonu, by wraz z grupą 4 ludzi w wieku okolo 23 uciekać reszcie. Schodzimy szybko, pełni zapału cały czas podkręcamy tempo. Szef Szefów pozwolił dniem iść każdemu jego własnym tempem tyle , że mamy się czekać w wyznaczonych miejscach, pierwszy postój był w Rabce Zaryte. Wedle harmonogramu mieliśmy wyruszyć z Zaryte o 10.10. Patrzymy na zegarek jest 9.15 czyli mamy dużo czasu. Zdejmujemy plecaki, i buty, by dać odpocząć nogom. Obok mamy sklep gdzie na mój pomysł wraz z Tomkiem kupujemy sobie winogrona. Trzeba przyznać , że był to dobry pomysł, owoce pokrzepiły nas do dalszej wędrówki , a przed nami jeszcze kawał drogi.
      Do 10.10 wszyscy Marszonowicze schodzą z góry. Wyruszamy , idziemy drogą asfaltową w stronę Rabki, w duchu prosimy, aby asfalt się szybko skończył, bo nogi mogą później dotkliwie to odczuć. Udaje się. Szef odnajduje czerwony szlak, którym powoli pniemy się ponad Rabkę w stronę "Zakopianki". Droga jest bardzo ładna, znów z Tomkiem wysuwamy się na przód by prowadzić. Męczymy się by nie zgubić szlaku, ponieważ jest bardzo słabo oznaczony. Wchodzimy na rozległe pola i nagle w oddali widzimy majestatyczną Babią Górę, hen hen daleko , na samym końcu widnokręgu. Pojawiają się pierwsze oznaki dumy, że przejdziemy taki kawał , ale też nogi zadają pytanie czy dadzą radę...Nie ma rozmyślań idziemy dalej... Powoli zaczyna prażyć słońce, wygląda na to, że będzie "lampa" przez cały dzień. Marszon zaczyna się rozciągać na przestrzeni kilku(nastu) minut. Widać różnice wiekowe uczestników: młodzi pełni sił szarżują do przodu , natomiast starsi (może bardziej doświadczeni) idą spokojnym równym tempem. Około 11.20 jesteśmy przy "Zakopiance", czyli znów długa przerwa. Znajdujemy malą zacienioną polankę i zabieramy się za jedzenie drugiego śniadania.
      12.10 wszyscy wstają i idziemy dalej. Tym razem naszym następnym punktem jest przystanek PKS w Wysokiej...Dalej czerwony szlak, który w na tym odcinku jest fatalnie zaznaczony, ( a dokładniej go nie ma ). Gubimy szlak... czekamy na Szefa Szefów, który mówi abyśmy szli na wyczucie kierując się do Skawy... Na niebie słońce świeci niemiłosiernie. Schodzimy do Skawy....tam sklep....wchodzimy, sklepikarka bardzo zdziwiona widząc , że ma blisko 40 klientów... każdy kupuje co potrzebuje... najlepiej schodzą wody....jak zawsze w górach...Siedzimy chwilę, i wtedy Tomek mówi, iż nie będzie tutaj siedział dłużej ponieważ chce być na przystanku w Wysokiej o wyznaczonej godzinie. Zgadzam się z nim i razem pewnym panem wyruszamy w dalszą drogę... Nasza mała grupa dzieli się jeszcze raz....Pan idzie własnym tempem , a my własnym... Odcinek do wysokiej jest bardzo męczący....daje wszystkim w kość, ponieważ jest to ciągle droga asfaltowa...około 13.45 dochodzimy do przystanku PKS w Wysokiej... czekamy na resztę, która została pod Sklepem...Dwójka młodych ludzi postanawia nie czekać na resztę i drogą inną niż w harmonogramie postanawia wyruszyć. Mówią , że spotkamy się na następnym postoju , a oni teraz odwiedzą kolegę.
      14.10 wyruszamy... Niebieskim szlakiem szlakiem. Znów wraz z Tomkiem uciekamy grupie... mamy dobre kilka minut przewagi... Pojawia się na niebie chmura, która zwiastuje deszcz....dobrze wszyscy mają już dość tego słońca....Idziemy dalej żółtym szlakiem , który prowadzi przez pola. Przed sobą widzimy Babią, która jest już bliżej od odległego Lubonia Wielkiego. Idzie się bardzo dobrze polna droga daje chwilę wytchnienia nogom, które same rwą się do przodu... Powoli zaczynamy schodzić...Dochodziy do drogi asfeltowej , o nie znów asfalt...no cóż iść trzeba, idziemy chwilę asfaltem , następnie szlak skręca w prawo i tam stoi mały domek - Leśniczówka między Targoszówka , a Banią. To miejsce odpoczynku i spotkania z resztą. Mamy blisko 40 min odpoczynku...
      Jest 16.15 zbieramy się i idziemy dalej... Droga spokojnie prowadzi przez las... idziemy spokojnie... wiemy , że najgorsze dopiero przed nami... W nogach nie czujemy zmęczenia...dotychczasowa trasa Marszonu nie była męcząca... Postanawiam "założyć wrotki" czyli trochę przyspieszyć i odłączyć się od grupy... idę samotnie wyprzedzając Tomka i dwójkę młodych ludzi o jakąś minutę. Dochodzimy do małej miejscowości. Tutaj chwilę szukam szlaku, dochodzi do mnie Tomek. Razem podążamy dalej. Nagle szlak żółty skręca gwałtownie w lewo, by mozolnie wspinać się w górę... Wchodzimy tam... w dole widzimy dużą grupę Marszonowiczów... patrzymy na zegrarek, jeszcze godzina do czasu kiedy z punktu spotkania trzeba będzie wyruszyć... powinniśmy się już zbliżać... Szlak nagle pokazuje że trzeba skręcać w prawo , a przynajmniej tak wygląda z oznakowania. Patrzymy w prawo a tam pole ziemniaków...hmmm... coś tu nie gra idziemy dalej prosto....szlaku nie ma ....zaczynamy go szukać...dochodzi do nas duża grupa pozostałych osób...pytamy rolników....okazuje się że trzeba przejść przez "kartoflane pola"( jak to nazwał jeden starszy pan). Wchodzimy w las... Jest , jest szlak.... idziemy nim chwilę i dochodzimy do połączenia z niebieskim... tutaj mamy 30 min odpoczynku....Każdy zabiera się za przygotowanie sobie jakiegoś posiłku by mieć siły do dalszej wędrówki...
      O 18.30 zakładamy buty i wyruszamy dalej . Jeden z uczestników Marszonu wpada na pomysł, by zmienić trochę harmonogram i nie robić długiego postoju na Przełęczy Wąwóz o 20.30 tylko spotkać się przy Skansenie w Zubrzycy o 22, by tam mieć czas na przemycie nóg w pobliskim stumyku. Szef przystaje na ten pomysł. Idziemy niebieskim szlakiem... Słońce powoli zniża swój pułap. Nagle dostrzegamy, że nie ma szlaku... Wraz z 6 osobową grupa zaczynamy poszukiwania... Nigdzie nie ma... postanawiamy wrócić...wtedy dostrzegamy "łącznika" Szef widząc , że się zgubiliśmy poprosił jednego człowieka, by wskazał nam dobrą drogę. Nie zauważyliśmy, że szlak skręca w małą dróżkę na lewo. Idziemy dalej... Dochodzimy do Przełęczy...2 minutowa przerwa...strasznie dużo muszek...idziemy dalej...Pojawiają się u mnie poraz pierwszy wątpliwości czemu wogule poszedłem na Marszon...przez chwilę męczę się z tym pytaniem, jednak szybko odstawiam je bo przeszkadza mi w marszu. Po Przełęczy Wąwóz Marszon dzieli się na kilka małych podgrup, ponieważ zgubiliśmy szlak , każda grupa stara się na własną rękę dojść do Zubrzycy Górnej. Grupa w której ja byłem składała się z kilku osób...Tomek był w innej więc szliśmy osobno... Dochodzę do sklepu... grupka prosi właścicielkę o otwarcie, ta przystaje... Uzupełniamy zapasy wody i wyruszamy w dalszą drogę... Przedzieramy się przez las... Wychodzimy na drogę... udaje się... stąd tylko kilka minut do Skansenu...tam widzimy iż grupa, w której był Tomek , dotarła przed chwilą. Mamy blisko godzinę... zbliża się noc... powoli jemy to co mamy w plecakach... Tutaj spotykamy brata Tomka i jego dziewczynę...dołączają do grupy dopiero teraz ponieważ dziewczyna broniła pracy magisterskiej...
      O 22.00 wszyscy ( a przynajmniej duża część ) włącza latarki... Szef wyjaśnia, iż na odcinku nocnym będziemy szli między nim, a "zamkiem"(osobą która zamyka cały Marszon, i pilnuje, by nikt się nie zgubil). Podejście do Hali Śmietanowej nie było strasznie męczące... Ciekawe, ponieważ szło się nocą.... z daleka wyglądaliśmy jak grupa świetlików...Szliśmy powolnym tempem... Doszliśmy do Hali ....tam Szef Szefów pozwala się rozdzielić... znów każdy może iść swoim tempem...spotkanie wyznaczone było na L.Stańcowej...Wraz z Tomkiem idziemy na samym przodzie...widać iż Tomek przeżywa kryzys... oczy mu się same zamykają...na szczęście grupa idąca obok nas zaczyna opowiadać kawały by szybciej zleciał czas... Idziemy drogą asfaltową przez ponad godzinę...nogi pragną odpoczynku... jednak my mocno dociskamy tempa by mieć jak najdłużej na Stańcowej... Udaje się dochodzimy....Mamy blisko 1.5 godziny... każdy układa się do snu....nie mogę zasnać bo wciąż krążą nade mną komary....zakładam buty i powoli przemierzam w tę i spowrotem łąkę rozmyślając w towarzystwie księżyca...
      O 1.30 znów zwartą grupą wyruszamy by zaatakować Babią Górę. Podejście jest bardzo mozolne....zielony szlak ciągle pnie się w góre... nikt nie protestuje... w ciszy wchodzimy na babią....mniej więcej w połowie Szef postanawia skompletować grupę..."zamek" jest dobre 20 minut w tyle... trzeba poczekać... siadamy na ziemii by zebrać w sobie siły do dalszej wędrówki... postój się przeciąga... Wreszcie zgubiony koniec dochodzi do nas i powoli zaczynamy iść w górę... Szef narzuca stałe choć dość wolne tempo by wszystkich trzymać razem...Wychodzimy z lasu , wchodząc w pasmo kosodrzewiny.... robi się jaśniej i Szef Szefów pozwala iść każdemu w swoim tempie....wysuwamy się na przód... nagle czujemy , że z nieba spadają krople deszczu... nie ubieramy narazie peleryn z nadzieją , że deszczyk szybko przejdzie.... udaje się , przestaje padać.... ostatnie 200 metrów i będziemy na Diablaku... Ja i Tomek zdecydowanie dociskamy tempa by wejść jak najszybciej na górę....nie czujemy zmęczenia....rozpiera nas chęć zdobycia tej góry... Udaje się.... Niestety niebo jest zachmurzone...wschodu słońca nie będzie... wtem tuż przed świtem ....niebo się przejaśnia i jesteśmy świadkami ładnego wschodu...Na Babiej wieje niesamowicie.... zakładamy wszystko co mamy do ubrania....dalej odczuwamy przenikliwy wiatr... bez dłuższego postoju na Diablaku postanwiamy zejść do Markowych Szczawin.
      Idziemy czerwonym szlakiem, zschodzenie po kamieniach....to nie jest dobre dla naszych kolan...odczuwamy pierwsze oznaki tego ile już przeszliśmy... nie jesteśmy śpiący... pędzimy dalej... z każdym metrem w dół wieje coraz lżej .... jest lepiej...Dochodzimy szybko do przełęczy Brona , tutaj króciutki odpoczynek , taki aby napić się czegoś....Wstajemy, bierzemy plecaki....na nogach nic nie czuję ... żadnych odcisków na nogach , natomiast czuję iż źle ustawiony stelaż nieźle pocharatał mi plecy... No cóż iść trzeba dalej...energii jeszcze mamy... Ostre zejście z przełęczy Brona obija się na nogach... chyba wolałyby wchodzić niż schodzić.... Słońce powoli unosi się coraz wyżej...znów szykuje się "lampa" nie będzie lekko... Widzimy Markowe Szczawiny... już tylko kilka metrów... Dochodzimy... każdy rozkłada się w swoim miejscu i robi sobie śniadanko , a następnie próbuje zasnąć... udaje mi się to na jakieś 45 min....nie wiem czy Tomek spał....Mamy wiele czasu ,musimy trzymać się harmonogramu... a duch rwie się do przodu... chcemy iść dalej...
      Około 8.30 wyruszamy... każdy idzie swoim tempem...ponieważ Tomek wyruszył kilka minut wcześniej "odpalam wrotki" starając się go dogonić... po drodzę mijam innych marszonowiczów...życzymy sobie powodzenia i każdy zmierza swoim tempem...Droga do Przełęczy Krowiarki jest prosta i w większości prowadzi po płaskim terenie... co mi bardzo odpowiada...mogę wyciskać z nóg ile się tylko da... Dochodzę do Przełęczy...jest Tomek....nie odpoczywamy tylko dalej idziemy...w stronę Hali Krupowej....już ostatni odcinek... chcemy dać z siebie jak najwięcej... tempo jest bardzo ostre... Marsz ....Marsz... Marsz... Powoli zbliżamy sie do Hali czas płynie , do naszej dwuosobowej grupy dołącza pan, który jak się okazuje jest z tego samego szczepu harcerskiego co Tomek... Tempo jest szalone... kto po blisko 25 godzinach marszonu idzie w takim tempie...jest to na wpół bieg... nikt nie chce okazać się gorszy...każdy na swoje możliwości dodaje gazu... Tomek z górki...Pan pod górkę ... Ja po płaskim...zabójcza mieszanka.... Tabliczka ...jeszcze tylko 30 min.... w sercach rodzi się uczucie dumy... juz niedaleko... mija 10 min ....nastepna tabliczka... już tylko 15 minut.... wraz z Tomkiem dociskamy maksymalnie gazu... odłączamy sie od kompana .... już tylko kawałeczek...nogi nie protestują... wiedzą że już koniec....Jakaś hala...to jeszcze nie ta...jeszcze kilka metrów... Udaje się dochodzimy do schroniska... cóż za ulga... udało się... miało nie być rywalizacji ... jednak pod sam koniec każdy chciał pokazać na co go stać.... jest 12.... zrobilismy ostatni odcinek ( Markowe- Hala Krupowa ) o blisko 4 godziny szybciej niż przewidywał to harmonogram... Jesteśmy dumni ....Marszon - to co tygrysy lubią najbardziej...Zrobiliśmy około 70 kilometrów idąc od 8 rano do 12 następnego dnia...

Jakub Winiarz


Powrót na stronę główną